1000 MPa
Gorączka życiówki, tygodniowy kilometraż, plan treningowy, cholerne parcie do celu mogą zmęczyć, wypalić, a kiedy zaczynają nadmiernie ciążyć, należy na chwilę się zatrzymać, nabrać powietrza w płuca, wyciągnąć ręce ku niebu i wypuścić z siebie całe ciśnienie. Tak, musiałem się zatrzymać, przekłuć plastykową błonę, którą się otoczyłem, a która odgrodziła mnie od świata. Pisałem już o zwalnianiu i odpoczywaniu, ale wtedy męczyło mnie otoczenie, nadmiar pracy, pożeracze czasu, hałas i proza życia. Tym razem wpadłem w treningową rutynę, która zrobiła ze mnie biegowego robota. W pogoni za życiówkami i walce o progres nie zauważyłem, że jestem jak zaprogramowany, samozaprogramowany, poruszam się zgodnie z planem i według wskazań Garmina. Biegam, gimnastykuję się rozciągam, jednym słowem – zapieprzam. Uwijam się w pocie czoła, a czas powoli mija. Jeszcze nie tak dawno tęskniłem za zielonym lasem, a teraz, kiedy wegetacja eksplodowała najbardziej soczystą odmianą zieleni, ja tego nie dostrzegam. Chęć bycia coraz lepszym i lepszym zasłoniła mi to, co najważniejsze…