Kroki
No i latam… Nic na siłę, tylko przyjemność. Spokojny trucht w słoneczny mroźny dzień. Las. Pies. Cisza. Stawiam pierwsze kroki. Uczę się chodzić. Z tym moim powrotem do biegania (którymś tam z kolei) jest tak, że mam plan. Prosty plan: nie przegiąć, pielęgnować flow, być nienasyconym, głodnym. Liczę kilometry- to fakt. Biegam z biegacką busolą na nadgarstku- to fakt. Wyginam kończyny i grzbiet po każdym bieganiu, naciągam przyczłapy- to fakt. Ale… Ale kiedy mam ochotę się zatrzymać, zatrzymuję się. Kiedy mam ochotę przejść do marszu, przechodzę. Kiedy jest okazja pstryknąć fotkę, pstrykam. I czerpię maksimum przyjemności z tego mojego truchtania. I zbieram kroki, krok do kroku, ziarnko do ziarnka. Niewątpliwym sukcesem jest to, że wciąż mi się chce. Minęły trzy tygodnie, a ja nadal to robię. W zeszłym roku, w styczniu, wytrwałem tydzień. Taki ze mnie twardziel był. Żałosne? Ale prawdziwe. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie myślę o nieprawdopodobnych wyczynach i nie planuję podboju świata. Zawsze, gdzieś tam w głowie, grzechocze chęć podniesienia poprzeczki, sprawdzenia się. Na tym etapie nie mam co wydziwiać, bo to …